Listopada 01 2024 00:13:03
Nawigacja
· Strona główna
· FAQ
· Kontakt
· Galeria zdjęć
· Szukaj
NASZA HISTORIA
· Symbole gminy
· Miejscowości
· Sławne rody
· Szkoły
· Biogramy
· Powstańcy Wielkopolscy
· II wojna światowa
· Kroniki
· Kościoły
· Cmentarze
· Dwory i pałace
· Utwory literackie
· Źródła historyczne
· Z prasy
· Opracowania
· Dla genealogów
· Czas, czy ludzie?
· Nadesłane
· Z domowego albumu
· Ciekawostki
· Kalendarium
· Słowniczek
ZAJRZYJ NA


Życie codzienne państwa Żółtowskich.


Marta Jurga

Praca konkursowa* napisana w 1998 r. na podstawie informacji uzyskanych od syna hrabiego Jana Żółtowskiego - Michała.

Mieszkam w Czaczu, miejscowości mającej kilka cennych zabytków. Jednym z nich jest pałac pochodzący z XVI wieku. Budowla ta miała wielu właścicieli, lecz na szczególną uwagę zasługuje rodzina Żółtowskich. Właśnie jej życie codzienne chciałabym opisać.

Około 1835 roku Czacz został kupiony przez Jana Nepomucena ożenionego z Józefą Zbijewską pochodzącą z Białcza. Był on prapradziadkiem Michała Żółtowskiego. W dwa lata później zamieszkał tam pierwszy właściciel, Marceli. W 1897 roku objął po nim majątek hrabia Jan Żółtowski i wprowadził się do pałacu wraz z rodziną.

Mieszkańcy Czacza byli bardzo różni, nie obowiązywała ich żadna reguła. Rozpoczynali więc dzień o różnych porach. Ojciec - Jan Żółtowski całe życie cierpiał na bezsenność. Kładł się spać późno, zwykle nie wcześniej niż koło godziny pierwszej w nocy. Wieczór wypełniały mu lektury. Późną nocą spacerował po dużej bibliotece pałacu w Czaczu pogrążony w myślach. Układał nieraz w głowie treść artykułów na tematy polityczne i społeczne, z których tak wiele opublikował. Zatrudniał świetnych administratorów, dlatego nie musiał zrywać się ze snu bladym świtem. Wstawał więc około ósmej rano. Jego żona rozpoczynała dzień około godziny szóstej z rana i wychodziła do kościoła. Dzieci hrabiego, będąc jeszcze małe wstawały o godzinie siódmej trzydzieści. Potem różnie - zależnie od tego, co kto robił, zwykle przyjeżdżały do domu na ferie i chciały się odespać po szkole. Ale bywało również i tak, że młodzi domownicy o trzeciej w nocy zrywali się z łóżek, aby jechać do lasu i tam polować na rogacze. W okresie polowań na jelenie wstawali dwie godziny wcześniej. Zawsze były to wakacje.

Rodzina Żółtowskich miała bardzo rożny rozkład zajęć. Ranek schodził zwykle hr. Żółtowskiemu na czytaniu gazet. Ten zwyczaj był mu potrzebny w jego działalności społecznej i publicznej dając orientację w wielu kwestiach, w których się go radzono. Codzienna poczta dostarczała do Czacza bardzo dużo gazet.

Przed obiadem, zgodnie z powszechnym, wiejskim zwyczajem, tuż przed wybiciem godziny dwunastej hrabia wychodził na podwórze. Oglądał tam wyjazdowe klacze hodowlane. Następnie udawał się na okólnik by zobaczyć źrebięta, które latem znajdowały się tam przez cały dzień, czasem przeganiał stado, by biegło galopem. W ten sposób mógł ocenić ich przyszłą przydatność. Po obiedzie i dokończeniu lektury gazet hrabia wyjeżdżał końmi w pole. Wyjazdy te stanowiły największą atrakcję dla gromadki jego dzieci. Każde z nich chciało ojcu towarzyszyć w tych objazdach. Oprócz przyjemności wyjazdy te dawały również niemały pożytek. W ich trakcie ojciec opowiadał im wiele interesujących rzeczy. Jeżeli długie cytaty z "Pana Tadeusza" wiązały się z czymś oglądanym w danej chwili - hrabia przytaczał je z pamięci swoim pociechom. Jan Żółtowski zwracał uwagę dzieci na różne rzeczy i sprawy, co było bardzo pouczające, a ponadto rozwijało w nich samych zmysł obserwacji. Często były to długie wędrówki po kolejno lustrowanych folwarkach.

Działalność żony hrabiego, Ludwiki z Ostrowskich (zarówno w Czaczu jak i okolicy) zasługuje na szczególną uwagę. Była ona matką jedenaściorga dzieci, z których dwoje zmarło we wczesnej młodości. Za jej namową powstała w Czaczu ochronka, odpowiednik dzisiejszego przedszkola. Była ona przeznaczona dla 80 dzieci, nie tylko z majątku, lecz także z bliskiej okolicy. Prowadziły ją dwie siostry zakonne. Jan Żółtowski pokrywał wszelkie koszty związane z utworzeniem i funkcjonowaniem ochronki w Czaczu. Druga taka ochronka powstała w Białczu. Przebywały w niej dzieci tylko z Białcza, a zatrudniona była jedna zakonnica. Funkcję pielęgniarki pełniła kolejna siostra zakonna. Roztaczała ona opiekę nad chorymi i potrzebującymi pomocy medycznej w Czaczu i sąsiednich wsiach. Jej powinnością było także informowanie właścicieli Czacza o biedzie materialnej i rodzinach najbardziej potrzebujących wsparcia. W Czaczu został także zaangażowany trener sportowy o odpowiednich kwalifikacjach, prowadzący tutaj treningi w specjalnie na ten cel utworzonej świetlicy i sali sportowej. Stworzono te funkcję z myślą o prowadzeniu zajęć sportowych z młodzieżą należącą do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej. Z tego wynika, że rola dworu w przedwojennej wsi sięgała o wiele dalej, niż się to dziś powszechnie przyjmuje. Również kierowany przez nauczyciela lub organistę chór kościelny złożony z młodzieży męskiej, stanowił przedmiot żywego zainteresowania, a także troski patronów Kościoła parafialnego zobowiązanych także do opieki nad jego stanem i ponoszenia wszelkich kosztów remontu oraz konserwacji. Pani Ludwika Żółtowska sama zajmowała się w wielkim Tygodniu urządzaniem w kościele Grobu Pańskiego. Wszystkie kwiaty z jej ogrodu, specjalnie hodowane na ten cel zdobiły ołtarze kościelne, stanowiąc przedmiot jej dumy i radości. Ona również prowadziła w Czaczu Stowarzyszenie Matek Chrześcijańskich, dbając o staranny dobór prelegentów na zebrania z mieszkańcami Czacza i sąsiednich wsi. Szczególną opieką otaczała również Koło Młodych Polek działające we wsi. Urządzała dla nich kursy kroju i szycia, gotowania, a także wycieczki turystyczno-krajoznawcze, lub wyjazdy do szkoły gospodarczej pod Śmiglem.

Tak wyglądał rozkład zajęć państwa Żółtowskich. Mieli oni liczną gromadkę dzieci. Ich zajęcia też warto opisać. Rozkład zajęć był bardzo różny, zależnie od wieku dzieci, między najstarszą córką hrabiego, a najmłodszą różnica wieku wynosiła aż 20 lat. Pan Michał Żółtowski wspomina "gdy starsze siostry i brat chodziły do szkół w Poznaniu, my młodzi bawiliśmy się w piasku". Młodsze dzieci miały swój wspólny ogródek. Każde z nich uprawiało w nim swoją grządkę, na której siało lub sadziło co tylko chciało. Gdy byli trochę starsi kazano im zbierać zioła w polu, szły one gdzieś do Poznania. Matka zachęcała dzieci do zbierania w jesieni kasztanów, które przewożone były do zoologu w Poznaniu, jako karma dla jeleni. Za to nieźle płacono. Kasztanów było dużo, dzieci zbierały więc całe tony, bo - jak mówiono za 50 zł można było wykupić małego Murzynka w Afryce tzn. umożliwić mu naukę w miejskiej szkole i wyuczenie zawodu. Co dzień pociechy państwa Żółtowskich tym się zajmowały. Drugą taką jesienną akcją, w której uczestniczyli młodzi mieszkańcy pałacu było zbieranie chrustu dla starszych, niezamożnych osób we wsi. Poza tym dzieci grabiły suche liście w parku.

Starsze córki państwa Żółtowskich hodowały rasowe króliki, a ich młodsze rodzeństwo troszczyło się o paszę dla nich, czasem wyjeżdżali daleko w pole dwukołowym wózkiem, aby narwać koniczyny. Dzieciom nie dawano kieszonkowego. Trzeba było samemu zarobić pieniądze, jeżeli ktoś miał specjalne zamiłowanie. Starszy brat pana Michała, Jerzy np. konstruował coraz to inne aparaty radiowe. Potrzebował jednak pieniędzy na kupno części. Potem jego pasją stało się fotografowanie, abonował fachowe pisma. Wysyłał też swe najlepsze zdjęcia do oceny redakcji. Zrobił sobie w jednej, malutkiej łazience ciemnię do wywoływania i odbijania zdjęć. Sam również wykonał powiększalnik. Poza tym pan Jerzy uprawiał lekką atletykę. Miał własny dysk, kulę i oszczep. Zrobił też sobie skocznię i kupił gimnastyczne buty z kolcami. Zdobywał w szkole większość medali. Jego siostra, Róża miała zdolności do malowania i rysowania. Zabierało to wiele czasu, ale też dawało wiele przyjemności. W 1920 roku troje starszych dzieci poszło do szkół, młodsi pozostali w Czaczu. Pan Michał poszedł do szkoły w 1928 roku mając 13 lat. Jego starsze siostry chodziły do szkół Urszulanek i miały bardzo dobrych nauczycieli. Wszyscy z tego pośrednio korzystali, bo np. na Wielkanoc przyjeżdżały one do domu i zaczynało się zbieranie siatką-podrywką we wiosennych rozlewiskach różnych stworzeń, o których one wiele wiedziały, a ich młodsze rodzeństwo - nie. I wszystkie nałapane stworzonka dzieci hodowały w wielkich słojach. Innym zajęciem były wykopaliska. Szukano ich przeważnie w Piaskowni oraz na trawie, na łące. To było bardzo pouczające i ciekawe.

Syn hrabiego miał zdolności techniczne i razem z ciotecznym bratem Janem Brzozowskim wykonywali różne rzeczy dla różnych osób. Pasją pana Jerzego były ciągle aparaty fotograficzne. A więc pieniądze, które otrzymywał przeznaczał na swoje hobby. Innym razem wybudowali w parku piece z cegieł. Na nich właśnie próbowali piec i gotować. Później pan Jerzy skonstruował składany kajak. Jego cioteczne rodzeństwo wykańczało tylko wynalazek. Dzieci pływały nim po kanałach obrzańskich i stawach rybnych w Szczodrowie. Oprócz tego brat pana Michała chował gołębie, które potem on przejął i miał piękne garłacze, mewki i kilka innych gatunków tych ptaków.

W miarę jak dzieci państwa Żółtowskich dorastały, zmieniały się ich zajęcia. Gdy były już większe do przyjemnych zajęć należała jazda konna i polowanie. Dzięki temu, że w Poznaniu chodziły na lekcje jazdy konnej do Wielkopolskiego Klubu, mogły w Czaczu same ujeżdżać konie. Mimo, że wtedy koń wierzchowy był przedmiotem luksusu, administrator Czacza i Białcza, który był zapalonym kawalerzystą, umiał wynajdować na okres ferii i wakacji świeżo oprzęgane konie pod wierzch. Ujeżdżanie ich to bardzo ciężka praca, lecz udawało się to. Mogło się nawet na nich startować w małych, organizowanych we wsi konkursach.

Jak wcześniej wspomniałam, polowanie także należało do zajęć dzieci hrabiego. Było ono na ogół ich pasją, wówczas zwierzyny było parokrotnie więcej niż jest dziś, więc polowano dużo. Polowano na kuropatwy, bażanty, zające. Z czasem także na rogacze, a nawet na jelenie. Pan Michał całymi dniami przesiadywał w lesie i na błotnistych łąkach, nie mogąc się nacieszyć nastrojem tych terenów.

Warto jeszcze napisać o grach i zabawach wypełniających czas pociechom państwa Żółtowskim. Gdy mieszkało się na wsi w tak dużej zbiorowości, trzeba było wypełnić dzieciom zabawą i rozrywką wolny od nauki i dodatkowych zajęć czas. Rozrywki dzieci były oczywiście zależne od wieku. Najmłodsze zaczynały zabawy od gry w domino, a także w jenkinsa. Ta gra polegała na odgadywaniu, kto z grających po przeliczonej stronie trzyma w ręku umiejętnie ukryty pieniądz. Była to gra zręcznościowa, gdyż w czasie zgadywania wszyscy musieli dokonywać różnych ruchów ręki, tak aby przeciwnicy nie zorientowali się, że pieniądz pozostaje w dłoni. Poza tym grało się także w młynek, halmę, stołową ruletkę, a także kartami w "garyboldkę" i "tysiąca". Grywano także w szachy. Popularne było stawianie pasjansów, które stanowiły pasję także ludzi dorosłych.

Jeżeli chodzi o starsze dzieci, to ich młodość przypadła jeszcze na czasy, w których nie całkiem wyszły z użycia pianole. Dzięki temu młodzież poznała bogaty repertuar muzyki klasycznej, która choć w tym instrumencie nie wypadała najlepiej, ucha młodych słuchaczy za bardzo nie raziła. Duży pałac ułatwiał także gry w ciuciubabkę, a szafy pełne garderoby ułatwiały zabawy w przebieranie się, tzw. gry kostiumowe. Z czasem młodzież zaczęła namiętnie grać w ping-ponga, a latem w parku w krykieta i w siatkówkę. Gdy dorastała, miłośnicy lektur starali się raczej wyłączać z zabaw z dzieciarnią wymykając się do biblioteki. Tam jedni czytali, inni rysowali z zapałem. Niektórzy z nich zdradzali w tym kierunku prawdziwe uzdolnienia, jak chociażby jedna z najmłodszych córek, która dziś artystycznie klei i maluje porcelanę. Nie brakło w tym licznym gronie młodzieży także zapalonych filatelistów. Przy tych zajęciach panowała cisza, którą wypełniał głos matki czytającej na głos bądź to lektury szkolne, bądź też jakieś francuskie powieści.

Zajęcia, o których dotychczas pisałam należały do przyjemności. Tymczasem dzień powszedni dzieci składał się z wielu godzin lekcji, które trzeba było pracowicie odbywać. Lekcje z wykładami nauczycieli i nauczycielek oraz codziennym odpytywaniem z zadanego materiału trwały od rana aż do popołudnia. Po odmówieniu modlitwy "Anioł Pański" o 12.15 domownicy udawali się na obiad. W Czaczu do stołu zasiadało zwykle dwadzieścia i więcej osób. Do wspólnych obiadów i kolacji siadały razem z członkami rodziny również nauczycielki, nauczyciele oraz bony, a także prowadząca całe gospodarstwo domowe zarządczyni domu. Wyręczała ona panią domu, która najwięcej czasu poświęcała ukochanym swym zajęciom - pracy w ogrodzie kwiatowym. Często zbyt szybko mijały jej tam całe popołudnia. Resztę czasu wypełniała praca społeczna. O swojej działalności charytatywnej w ogóle w domu nie wspominała. Dom także wymagał ręki pani domu i matki.

Poza domownikami przyjeżdżali do Czacza przyjaciele wielu spośród dzieci. Na dłuższe pobyty w Czaczu przybywali starsi krewni.

Podczas roku szkolnego posiłki podawane do stołu trwały bardzo krótko. Może dlatego, że ojciec tej dziewiątki dzieci jadł bardzo szybko, a gdy reszta rodziny ze spokojem kończyła posiłek, on dzielił się z obecnymi zawsze ciekawymi uwagami na temat polityki, o przeczytanych książkach, i o różnych przejawach bieżącego życia kulturalnego i gospodarczego w kraju i na świecie. W porze letniej, gdy całe rodzeństwo wracało pod dach rodzinny z chwilą rozpoczęcia ferii, obiady i kolacje znacznie się przedłużały, już chociażby dlatego, że jednorazowo tak wiele osób zasiadało stołu. W żywo prowadzonych przy stole rozmowach głos zabierali również goście. Po skończonym obiedzie pani domu wstawała pierwsza, dając w ten sposób hasło. Wówczas wszyscy opuszczali salę jadalną. Nie było w Czaczu zwyczaju, by wstając od stołu dziękować za obiad.

Po skończeniu obiadu głośno czytano powieści historyczne, chodzono na długie spacery. Następnie odbywała się lekcja gry na fortepianie i lekcja francuskiego. Po południu dzieci odrabiały zadane lekcje. Aby nie odebrać porządnej bury, trzeba było je starannie przygotować. Później w szkole w Poznaniu pan Michał miał codziennie lekcje języka greckiego i łacińskiego, a trzy razy w tygodniu francuskiego. Przygotowanie się z języków starożytnych zajmowało mu półtorej do dwóch godzin dziennej pracy. Hrabia Jan Żółtowski uważał odrabianie zadań domowych za ważniejsze od lekcji w szkole, gdyż zmuszało do samodzielnego myślenia i działania. Innych lekcji było także bardzo dużo. "W mojej pamięci utrwaliło się przekonanie, że dnie mieliśmy po brzegi wypełnione zajęciami" - wspomina pan Żółtowski.

Pociechy państwa Żółtowskich podczas długich tygodni jesieni, będąc jeszcze małymi dziećmi wykonywały ozdoby na choinkę, uczyły się kolęd i przygotowywały małe przedstawienia. Były jednak, zwłaszcza po kolacji, inne rozrywki takie jak gra w ciuciubabkę, w chowanego (w pałacu lub w parku) i wiele innych przyjemnych zabaw. Lubiano też jeździć na rowerze.

W miarę jak dzieci dorastały, różnie układał się kontakty z rodzicami. Hrabia wiele czasu poświęcał swym dzieciom. Miał wielki dar opowiadania i otoczony gromadką zasłuchanych dzieci spacerował po parku lub korytarzu domu. Po kolacji brał je również do biblioteki i pokazywał albumy z kolorowymi reprodukcjami polskich malarzy. Stąd też wcześnie zdobyły niezłe rozeznanie w sprawach sztuki. Tym hrabia zajmował młodsze dzieci. Starszym zaś czytał "Trylogię" Sienkiewicza i inne książki tego autora. Czytał im też fragmenty "Pana Tadeusza". Biblioteka w Czaczu była zaopatrzona w całą serię młodzieńczych powieści historycznych. Były bardzo zajmujące, dlatego młodzież czytała je z upodobaniem. Często po kilka razy.

Codziennie matka przed lekcjami odbywała z dziećmi krótką pogadankę religijną. Wieczorny pacierz odmawiała cała rodzina wspólnie z ojcem. Gdy dzieci były trochę starsze, chodziły na nabożeństwa majowe, a w czasie adwentu na Roraty. Zbierały też kwiatki do sypania w procesji Bożego Ciała. Hrabia zawsze wtedy prowadził księdza proboszcza.

Opisywany przeze mnie materiał jest może mało systematyczny, a wynika to m.in. z tego, że gromadka dzieci państwa Żółtowskich była zróżnicowana wiekiem. Razem z dziećmi hrabiego wychowywało się ich kuzynostwo - Brzozowscy.

Mali mieszkańcy pałacu mieli wiele jeszcze zajęć i rozrywek. Chodzili też na długie spacery, nieraz od 8 do 12 km. Lubili to. Wychowawczyni młodszych dzieci zabierała je w różne miejsca, by poznały pracę mieszkańców wsi i okolicy. Dzieci lubiły także być przy odłowie ryb w stawie koło kościoła. Ryby były bardzo różne i było ich bardzo dużo. Dziś ten staw jest bardzo zanieczyszczony.

Warto jeszcze napisać "kilka zdań" o gościach odwiedzających państwo Żółtowskich. Mógłby o nich powstać cały rozdział. W 1920 r. był duży napływ gości z Kijowa i jego okolic, a także z Ukrainy. Ci ludzie przeważnie wszystko stracili, nie mieli gdzie się podziać. Państwo Żółtowscy zatrudniali takie osoby do jakiejkolwiek pracy, aby podnieść ich warunki życiowe. Wielu gości przyjeżdżało również w czasie świąt. Byli to niekiedy bardzo interesujący ludzie. W rodzinie państwa Żółtowskich święta obchodzono bardzo uroczyście. Gdy zasiadano do wieczerzy w wieczór wigilijny, zgodnie ze zwyczajem, pod obrusem było siano. Dzielenie opłatkiem rozpoczynał ojciec. W wieczerzy brał udział ksiądz proboszcz i administrator. Potrawy były tradycyjne. Choinka na Boże Narodzenie dostarczała wszystkim wiele radości, śpiewano kolędy, rozdawano prezenty. Matka umiała dobrać prezenty odpowiadające gustom dzieci. Święta Wielkanocne również były wspaniałe. Pieczono doskonałe mazurki, wykonywano piękne pisanki. Święta przebiegały w miłej, rodzinnej atmosferze.

Na koniec chciałabym wrócić do sylwetki hrabiego Jana Żółtowskiego, ponieważ był on człowiekiem zasługującym na uwagę. Zawsze był skromny, bezpośredni, nigdy nie wynosił się ponad innych. W każdej chwili gotów był służyć radą, dobrym słowem, pomocą. Zmarł w Poznaniu 23 grudnia 1946 roku otoczony serdeczną opieką najbliższych.

__________________________________________

Marta Jurga, „Życie codzienne państwa Żółtowskich”, KWARTALNIK Związku Rodu Żółtowskich, Nr 20 (wersja elektroniczna), Skierniewice, czerwiec 1999.

*/ Praca Marty Jurgi (uczennicy VI klasy SP w Czaczu) nie była oceniania, ponieważ zaginęła... Ta wersja jest odtworzona.

_____________________
Dla www.klasaa.net
wypisał: Leonard Dwornik


WARTO ZOBACZYĆ
Dwór Drobnin

Kościół Pawłowice

Dwór Oporowo

Kościół Drobnin

Pałac Pawłowice

Kościół Oporowo

Pałac Garzyn

Dwór Lubonia

Pałac Górzno
Wygenerowano w sekund: 0.00 6,850,053 Unikalnych wizyt